niedziela, 25 sierpnia 2013

So, I am here.

Od początku.
Dzień przed moim odlotem spotkałam się z Dominiką która również jedzie na wymianę w tym roku (więcej informacji na jej blogu, zapraszam). Pogadałyśmy, powyobrażałyśmy sobie różne katastrofy, które nas mogą spotkać w czasie lotu itp. :D. Uważam to spotkanie za bardzo dobre. Oczywiście było tak dobre, że w domu byłam przed 23. Później wybrałam się jeszcze po zakupy do jedynego całodobowego sklepu w pobliżu- TESCO. I tak zeszło, że zasnęłam około 0.30. Pobudkę miałam po 4, więc spałam niezbyt długo. Na lotnisko pojechałam z mamą i dwiema przyjaciółkami więc podróż i czas na lotnisku spędziłam w bardzo dobrym towarzystwie ;>. Na odprawę poszłam przed 10.

Pierwszy lot, do Frankfurtu był dość krótki- niecałe 2h. Żadnych problemów nie miałam. No może poza jednym. Lot oczywiście był opóźniony, dlatego we Frankfurcie byłam dopiero o 12.40, a samolot opuściłam jakieś 15 minut później. Wcale mi się to nie podobało, ponieważ o 13.10 musiałam się stawić na odprawie na następny lot, lot do San Francisco.
Dość szybkim tempem dotarłam do odprawy na czas. Było bardzo dużo ludzi, którzy byli podzieleni na grupy. Ale oczywiście nie mogłam od razu wejść, to by było za proste.  Najpierw musiałam podejść do pewnego pana, który "dba o bezpieczeństwo". Przepytał mnie czy sama podróżuje, ile mam walizek, czy mam coś ostrego w bagażu, czy coś kupowałam na lotnisku, czy sama pakowałam swój bagaż itp. i przykleił małą zieloną karteczkę na mój paszport. Po skończonej rozmowie musiałam podejść do okienka, gdzie otrzymałam odpowiedni bilet na ten lot i następny. Wracam do wejścia na pokład, a tam ta sama babka co wcześniej mówi mi, że nie mogę wejść i muszę tam iść. Znowu? What's going on? OK. Poszłam. Wytłumaczyłam o co chodzi, miły pan przejrzał mój bilet i zaczął się śmiać, ponieważ chodziło tylko o to, że ta zielona karteczka powinna być na bilecie. W końcu udało mi się zasiąść w fotelu, w samolocie.
Tym razem mieliśmy tylko godzinne opóźnienie z wylotem. Gdy już samolot zaczął cofać, nagle staną. I wszyscy usłyszeliśmy przez głośnik dość znane słowa: "Czy jest na pokładzie lekarz?" Nie wiem o co chodziło, ale musiało być niezbyt poważne bo po 15 minutach udało nam się wylecieć. Ten lot trwał 11 godzin. Nie lecieliśmy prosto przez ocean, ale przez Grenlandię i Kanadę. Na pokładzie oczywiście nas nakarmili (zdjęcia dla ciekawych poniżej ;>) .
W SF oczywiście najpierw sprawdzali wizy i je "potwierdzali", ponieważ to że dostałeś wizę w PL nie znaczy, że muszą cię wpuścić do US, nie, wcale nie muszą. Pan, który mnie sprawdzał najpierw poprosił o odciski palców, następnie zrobił mi zdjęcie ( z pewnością wyszło bardzo pięknie po takim locie ;p) i sprawdził dokumenty. Zdziwił się, że w Oregonie jest miasteczko Lebanon i nie chciał na początku uwierzyć. Gdy pokazałam mu ID Card zaczął się śmiać i powiedział, że dobrze wiedzieć.
Następnie czekanie 2h na ostatni już samolot- do Eugene. Dopiero tam spotkałam się z Maren( dziewczyna z Niemiec, również wymieniec ;>) Tamtejszy lot był opóźniony o 40 minut ( nie ma sprawy, jestem w podróży już jakieś 20h, spałam jakieś 5, a u mnie w PL jest około 4 nad ranem, tak samo jak dla mojego organizmu.). Tego lotu nie pamiętam, bo bardzo szybko zasnęłam w samolocie.
Na lotnisku czekali: host rodzina Maren i moja oraz Cynthia- koordynatorka. <Później wstawię ich zdjęcia> Dodam tylko, że kompletnie inaczej wyobrażałam sobie Cynthie, ale to nie znaczy, że zrobiła na mnie złe wrażenie.

Dziś koło południa byłam w Walmartcie na pierwszych zakupach( dla ciekawskich kupiłam adapter, prostownicę i wieszaki-ciekawe zakupy ;D) później było orientation u Cynthi, next pojechałam poznać rodziców Bonnie oraz jej jednego brata i jego żonę. Było fajnie, ale już na koniec padałam ze zmęczenia.

O domu, otoczeniu, hostach moich i Maren( z którymi często się będę widywać, bo są rodziną) opiszę później, bo teraz padam z nóg. 

bilety 

o! tu jesteśmy  
kilka informacji
pierwszy posiłek: ja wybrałam kurczaka(do wyboru była jeszcze lasange lub coś wegetariańskiego) z kawałkami ziemniaka, marchewki i zielonej fasolki, do tego bułka, trochę masła, kawałek ciasta, sałata z ogórkiem i dresing jogurtowy.






kolejny posiłek: lody śmietankowe, serek topiony i 2 krakersy.

ostatni posiłek: bułka z serem i szynką(niezbyt dobra, nie przepadam za serem), musztarda, paczuszka chipsów i ciasteczko.


z Maren w SF czekaaaamy 

znalazłam to pod siedzeniem w samolocie, wygląda jak jakaś broszka, bo z tyłu ma zapięcie,
fajna pamiątka :>

3 komentarze:

  1. to na ostatnim zdjeciu wydaje mi sie broszka stewardessy

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć! Mam pytanie. Chodzi mi o Twój angielski, a mianowicie nie w jakim stopniu rozumiesz Amerykanów, ale w jakim oni rozumieją Ciebie. Nie masz problemów z tym, że czasem nie rozumieją Twojego angielskiego?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. póki co dobrze im idzie rozumienie mnie ;> zdarza mi się czasem pomylić czasy lub zapomnieć jak coś się nazywa, ale nawet jak się pomylę to ogół zdania jest zachowany, więc nie mają problemów, może ich wtedy po prostu śmieszy to jak coś powiedziałam ;D ale jakoś nie przeszkadza mi to ;)

      Usuń